czwartek, 9 lipca 2015

Nie strój czyni biegacza...

Już dawno miałam o tym napisać. Dawno, czyli kiedy zaczęłam swój drugi sportowy sezon. Jeśli macie ochotę poznać historię antytalentu sportowego, który zmienił się w nieustraszonego biegacza - zapraszam. Jeśli macie ochotę poczytać o wierze w siebie i motywacji - to zapraszam tym bardziej:)

Historia banalna, pamięta czasy podstawówki. Agnieszka - prymuska, BMI w normie;), tylko jeden przedmiot sprawia jej problem. Jest nim wychowanie fizyczne. Agnieszka lubi zajęcia, zawsze bierze w nich udział, a entuzjastyczne nastawienie do zajęć nie znika nawet mimo odnoszenia porażek. Agnieszka jest przeciętnie wyćwiczona - nigdy najszybsza, nigdy najlepsza w drużynie (ok, zawsze najgorsza i zawsze dobierana do zespołu na końcu, kiedy wszyscy wartościowi gracze zostali już przydzieleni do drużyn), nigdy skuteczna, taka ot, po prostu Agnieszka, co jest tłem dla wybitnie sprawnych dziewczyn. Agnieszka z wuefu nie dostawała piątek, choć - dla świętego spokoju i świadectwa z paskiem - o nich marzyła.

Banalna historia trafia do liceum. Agnieszka nawet zdobywa zwolnienie lekarskie z zajęć, bo kręgosłup ma chory, tylko szkoda, że zwolnienie dotyczy jednynie biegania, a ocena wystawiona i tak będzie. W kolejnym roku Agnieszka nie stara się już o zwolnienie. Rzadko trafia w piłkę, rzadko ma ją w ręku, bo nie lubi, jak inne dziewczyny drapią się i biją o ten zabawny przedmiot. Wiadomo. Piątki nie ma i nie będzie.

Tak się składa, że na studiach Agnieszka musi zaliczyć zajęcia WF. Idziemy z dziewczynami na fitness, jakie to modne;) Cóż z tego, że Agnieszka lubi się poruszać do muzyki. Prowadząca prosi ją, żeby opuściła pierwszy rząd i przeszła gdzieś do tyłu, bo nie trzyma rytmu i myli inne ćwiczące! Wyobrażacie sobie?

Agnieszka ze sportów lubi tylko pływanie. I to tylko swoim własnym stylem, bo ma już dość ciągłego udowadniania, że źle ćwiczy. Lubi się przejechać na rowerze. Najlepiej w samotności, żeby nikt nie był szybszy;) Agnieszka z całą pewnością nienawidzi biegania, bo bardzo męczy i w ogóle jest zbyt modne:)

Po kilku latach Agnieszka MUSI schudnąć. Idzie więc na zumbę. Ale to nie są Agnieszcyne klimaty. Agnieszka postanawia biegać:) Raz biegnie i decyduje się na zakup półprofesjonalnego obuwia.

Napięcie rośnie. Wiadomo - jak się już kupi półprofesjonalny sprzęt, to można zrobić tylko dwie rzeczy: albo kategorycznie zarzucić ćwiczenia (po zakupie nowego stroju kąpielowego nie chodziłam na basen chyba z 1,5 roku;)), albo zacząć je wykonywać w miarę regularnie.

Historia osiągnęła punkt kulminacyjny (ach, te emocje!) i nawet nastąpiło jej rozwiązanie. Niespodziewanie w sportowej karierze Agnieszki był to happy end:)

Agnieszka "idzie pobiegać" już drugi letni sezon, coraz częściej, coraz chętniej. Nie jest to mistrzostwo świata, nie pokonuje spektakularnych dystansów, ale za każdym razem pokonuje siebie i swoje paskudne lenistwo. Nie nosi się na sportowo, jedynie te półprofesjonalne buty mogą zdradzić, że Agnieszka nie wyszła ze śmieciami, ale ma zamiar pobiegać po dzielni:).

Agnieszka obrasta w formę, korzysta z 30 minut tylko dla siebie, gubi po drodze kalorie (chyba:)), ale co najlepsze, Agnieszka dowiaduje się czegoś o sobie. Na przykład tego, że nawet w jej zaawansowanym wieku MOŻNA schudnąć i można coś ZACZĄĆ. Być może, gdyby tylko bohaterka tej opowieści w czasach szkolnych była świadoma tego, że wf jest jak matematyka i że wszystko da się wyćwiczyć, jej sportowa kariera inaczej by się potoczyła (złote medale, stypendia sportowe, olimpiady:D). Agnieszka wie to teraz - lepiej późno niż wcale:)

Nietrudno się domyślić, że Agnieszka jest teraz o niebo bardziej pewna siebie. Nietrudno zgadnąć, że motywacja rośnie wraz z efektami. Nie będę jednak lukrować tego obrazka nieustraszonej biegaczki:) Oto cała prawda: robię to, bo muszę, nie czuję przypływu endorfin (nigdy), jedynie ekstremalne zmęczenie - po biegu przeważnie zasypiam w ciągu pół godziny:/. Czasem świetnie sobie radzę, czasem nie mam siły, za to mam kolkę. Często jest dla mnie za zimno na bieganie (wrażliwe narządy mowy, ostatnia wiosenna przygoda - zapalenie krtani i późniejsze komplikacje - kosztowała mnie prawie 100 polskich złotych i wiele nieprzyjemności - więc nie jest to tani sport;)), za to nigdy nie jest na dżoging za ciepło.

Prawda jest taka, że moją główną motywacją jest możliwość delektowania się wieczornym zapachem sezonowych kwiatów - od początku wiosny do późnego lata. To oszałamiająca woń lip i datur wyrywa mnie obecnie z miękkiej sofy i każe biec. Więc biegnę:)

A Wy? Ciekawi mnie bardzo Wasze nastawienie do sportów wszelakich - motywacja lub jej brak:) Dajcie znać, miło mi będzie dowiedzieć się czegoś o moich Czytelnikach:)

Pozdrawiam z miękkiej sofy:)
A.




środa, 8 lipca 2015

Coś takiego:)

Zachwytowi latem nie ma końca:) Dziś ukradziony dla Was widok z ogrodu mojej Mamy:) Zawsze coś sobie tam upatrzę i patrzę i patrzę... Spójrzcie tylko, jest wyjątkowa:)



Do usłyszenia!
A.

sobota, 4 lipca 2015

"W moim ogrodzie, gdzie czas leniwy..."

Dziś zapraszam Was na krótką wycieczkę do mojego centrum relaksacji i frustracji zarazem;) Wprowadzi nas w nastrój zespół Daab i jego utwór z tytułu posta (jakoś za nim nie przepadam, ale tekst przyjemny:)). W tym roku jak zwykle nie ogarniamy:) Chwasty są wyższe od pomidorów, ale za to świetnie trzymają wilgoć...Fasolę podwiązałam dopiero, jak już pędy same dla siebie chciały stanowić podporę... Tacy z nas zaangażowani ogrodnicy. W tym roku powiedziałam sobie "Dość! Basta! Nie inwestuję w ten piach już ani złocisza!". Efekt był taki, że po niedawnym wyplewieniu grządek okazało się, że już nic oprócz 3 lilii nie zakwitnie na nich aż do wiosny...A był to koniec  czerwca. Wygrzebałam więc kasę z kieszeni i zainwestowałam w cynie i aksamitki, kilka tylko, ale przynajmniej jest na co popatrzyć. I kiedy już wyczyściłam konto do zera, w pewnym ogrodnictwie ujrzałam ją...

Dobrze, że mam pobłażliwego męża, którego ciche przyzwolenie jest dla mnie wiatrem w żagle. Zabraliśmy tę naparstnicę do siebie, a w takim zachwycie nie byłam od czasu nabycia pewnej azalii:)
Do naparstnic miałam słabość od zawsze, nazywałam je saksofony, to było w czasach, jak nie mieliśmy pojęcia jak ten chwaścior się nazywa:) Latające bzyczące insekty też je lubią, a ja napatrzyć się nie mogę:)














Jak widać, dzisiejszy post sponsorował kolor łososiowy i jego wariacje:) Mam słabość do niego, po prostu:)

Ślę pozdrowienia i lecę sprawdzić, jak tam upały:)
A.