piątek, 22 lipca 2016

Pałacowa kość niezgody

Witajcie! Wracam sobie tak, jakby nigdy nic. Blog obrósł w pajęczyny i pokrył się kurzem, z różnych mniej i bardziej istotnych powodów. Dziś jest TEN dzień, w którym nawiążę z Wami światłowodowy kontakt i opowiem, co się teraz dzieje. Gotowi na rewelacje?



Wczoraj nastąpił bardzo wzniosły moment, na który czekałam dobre 3 lata. Korzystając z nieobecności Bąka, pochłonięta procesem doprowadzania sypialni do stanu używalności po remoncie, wyjęłam z najciemniejszego kąta szafki to.

Kość niezgody. Nieustanny powód kłótni małżeńskich. Temat drwin i zrzędzenia.





Pastę do podłóg.

Mój najukochańszy środek czystości. Relikt minionych czasów, ery przedpanelowej. O zapachu nieporównywalnym swą siłą i urokiem do żadnych innych płynów i past. Kocham wprost. Po wielkich porządkach, przed ważnymi świętami zapach ten unosił się w domach przez wiele godzin. Dla mnie to zapach porządku i czystości. Dla mojej mamy też. I chyba tylko dla nas:)

Cóż, małżonek mój posiada odmienne zdanie na temat tego specyfiku, śmiał nawet twierdzić, że gdy on w swej pracowni korzysta z takich środków chemicznych, to ma założoną maskę! Ale jak to? Po cóż izolować się od jednego z najpiękniejszych aromatów na świecie?

Zabieg pielęgnacyjny podłogi zakończył się tak, że małżonek szanowny odmówił spania w pomieszczeniu do tego przeznaczonym. Zaproponował mi też wąchanie tej substancji bezpośrednio z butelki, bez przenoszenia jej na podłogę. Ze zwieszoną głową schowałam pastę do najciemniejszego kąta szafki. Kiedyś na pewno uda się nią wysmarować cały dom!




Tym oto akcentem kończę dzisiejszą opowieść. Z przyjemnością poznam Wasze skojarzenia z pastą do podłóg, bo podejrzewam, że jakieś macie:) Z wytęsknieniem czekam też na koniec tego nieznośnego remontu, brr.

Pozdrawiam słonecznie,
A.