Panika.
Wściekłość.
Tyle razy miałam je zgrać na komputer.
Przecież to nie pierwszy raz, jak tracę takie pamiątki.
Potem interwencja mojego prywatnego speca od komputerów i jest jakiś efekt. Zadowalający.
Ale TEGO selfie nie ma. Pewnie dlatego będę pamiętać ten widok do końca życia, bardzo chcę.
W takich chwilach jeszcze bardziej dociera do mnie, że zdjęcia trzeba drukować. Trzeba je mieć upchane w szafce pod pudłami, niepowklejane do albumów, zapomniane i wymieszane. Trzeba wybierać, zgrywać, płacić. Inaczej żywot ich krótki.
Odkąd Lelon zawładnął naszym budżetem, prawie nie robimy odbitek, nie dla siebie. Ciągle sobie wypominamy. Aż wreszcie przychodzi taki dzień jak kiedyś i taka chwila jak dziś. Pewnego dnia przy zgrywaniu zdjęć na zapasowy dysk, strąciliśmy ustrojstwo na ziemię i cyk! przepadły takie świadectwa naszej wspólnej drogi, że do tej pory mi żal. Żal mi też zbieranych w pośpiechu pamiątek ze Szkocji. Ale dziś najbardziej mi szkoda naszego selfie.
Od teraz robimy odbitki regularnie, słowo harcerza.
A na pocieszenie może jakiś smaczek? Ciekawe rzeczy przywrócił do życia program do odzysku danych:D
Ciekawa jestem, jak to u Was jest z drukowaniem zdjęć. Jest tu ktoś, komu udaje się to robić regularnie? Znam tylko jedną taką osobę;) Kto mnie nauczy?
Do następnego,
A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz