niedziela, 29 stycznia 2017

Jeden dzień

Jeden jedyny dzień dwutygodniowego "wolnego", w którym poczułam się naprawdę spokojna i zadowolona z życia, zimy i urlopu musi zostać zapisany w kalendarzu na czerwono. W otoczeniu brokatu, papierowych kwiatków i może jakiejś uroczej pieczątki, żeby dodać tej dacie splendoru:) To dziś! 26.01.2017. Dobre wspomnienia trzeba przecież pielęgnować, celebrować i uwieczniać. Jednak, co najważniejsze, trzeba je najpierw zaaranżować i stworzyć.

Należę do pesymistów przez duże PE, wizjonerów końca świata i nadlatujących planetoidów. Przejmuję się dosłownie wszystkim, szczególnie o 2 w nocy, co bardzo utrudnia powrót do snu;) Ustaliłam niedawno z sobą, że jeśli nie zajmę się na poważnie praktycznym poszukiwaniem szczęścia, to ono do mnie nie przyjdzie, a w konsekwencji będę zgorzkniałą, jęczącą, smęcącą, narzekającą i przynudzającą samą siebie i świat galaretą. Być może już taka jestem, ale nikt nie odważył się powiedzieć:P

Tak więc, zauważywszy w szczerym strumieniu świadomości, że zastanawiając się, co przyniesie dzień widzę tylko zasadzki, a dobre chwile nie są fabrycznie przypisane do danej daty, postanowiłam coś z tym zrobić. Tak! Wyjedźmy gdzieś na chwilę. Chodźmy do kina, teatru, filharmonii. Wyjdźmy na sanki, spotkajmy się ze znajomymi. Zrobię obrus, przytulankę, kocyk, sweterek i wszystko to w 2 tygodnie. Będzie super. Wreszcie:) Jestem wulkanem energii, mogę wszystko!

A życie na to: "Ja, yhy".

Wspaniały urlop rozpoczął się chorobą Bonka. Humory, zniechęcenie i areszt domowy. Już wychodziliśmy na prostą. Ale jeden chory w domu to za mało. Dla odmiany złapało mnie. Chyba zwykłe przeziębienie, które trudno znieść, jeśli się akurat nie może brać żadnych medykamentów, a jedynym lekarstwem jest herbata z sokiem malinowym, miód i woda z solą. Ach, życie, tu mnie masz!

Jeden z 14 to i tak dobry wynik. Skoro świt pojechaliśmy z Bonkiem na sanki do B. Do tego łopatka, przerzucanie śniegu, cisza, cisza głęboka, spokój i piękno. Dobre humory i promienie słońca. A w drodze powrotnej nasz dzięcioł, którego tym razem zauważył chłopiec, wołając "Sikorka!". Ładna mi czarno-biała sikorka z czerwonym tyłkiem. Kocham tego dzięcioła:) A potem zakupy w sklepie osiedlowym i opryskliwa pani oraz zamszowe rękawiczki w kałuży na myjni.

Równowaga między splendorem a poziomem minus dwa musi być:)

Życzę Wam jednak więcej splendoru.

A.





2 komentarze:

  1. cóż, miałam bardzo podobnie, zamartwianie się na zapas to było moje drugie imię:) proces przemiany zaczął się u mnie chyba od "jak przestać się martwić i zacząć żyć" ;) a życie hm, odcieni ma więcej, niż jeden. i fajnie, że są w nim takie jasne, jak ta Wasza wyprawa na sanki:) z dzięciołem i nawet sikorką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A więc nie jest to tylko moja przypadłość, choć w mojej rodzinie dziedziczy się ją po linii żeńskiej;) Zapisywanie dobrych chwil w jakiejkolwiek postaci pomaga jednak dostrzec, że w gruncie rzeczy pięknie jest:)

      Usuń