Papryczki chilli to ulubiona roślina uprawna Endiego zaraz po pomidorach i winogronach. Chilli con carne kojarzy mi się natomiast z czasami studenckimi, kiedy zabierałam je ze sobą z domu i jadłam przez 4 kolejne dni. Zaznaczam, że nigdy nie byłam jakąś szczególną jego fanką...bo nie lubię ostrych dań (poza czipsami:D:D), więc wizja zjadania mikstury przez cały tydzień skutecznie odsuwała ode mnie głód:D:D
Tym razem moja wersja, na szczęście łagodna, przygotowana ku czci mojego wspaniałego braciszka:P
Poproszę o więcej ciepłych słów:)
Rany Julek! Skręca mnie na sam widok tylu papryczek. Pikanterii w kuchni unikam jak ognia ;-) Nie dla mnie ta bajka, chyba nawet w wersji łagodnej.. ale przedstawiłaś to jak zwykle pięknie :-)
OdpowiedzUsuńO dziękuję:) Jednakowoż ostre papryczki to też nie moja broszka, wolę klasyczne w zalewie:) jedyną ostrą przekąską, za którą szaleję, są czipsy typu tajskie czili lub coś w tym stylu:)
OdpowiedzUsuń