piątek, 13 lutego 2015

Dlaczego chciałam mieć dziecko? i 7/52

Zadaję sobie to pytanie stanowczo zbyt często, bywa, że i kilka razy dziennie. Pewnie to skłonność do analizowania i szukania we wszystkim sensu nie pozwala mi na co dzień zapomnieć o tym upierdliwym pytaniu;)

Przeważnie nie znam odpowiedzi i zwykle też nie potrafię sobie przypomnieć swej motywacji. Na pewno nie była to żadna pierwotna siła, żaden zew, chęć przedłużenia gatunku, pragnienie wyłączenia się z życia zawodowego czy też przypadek. W chwilach, gdy nie potrafię skojarzyć, po co mi to było, przeważnie obwiniam ciekawość i tykający zegar biologiczny.

Tymczasem, zdarzają się dni, takie jak dziś. Kiedy jasno i wyraźnie wiem. I za cholerę nie kumam, jak mogłam o tym nie pamiętać;)

Odpowiedź jest krótka i prosta. Chciałam mieć kogoś jeszcze do kochania. Koniec.

Mam więc. Małe łapeczki, które po ciemku chwytają butlę z mlekiem. Małe paluszki, które próbują wydłubać mi oko. Mały łokietek, który niespodziewanie ląduje mi w oczodole. Małe usta, które mówią przedziwne rzeczy, a z których najcudowniejszą nie jest "mama". Najbardziej rozczulającym słowem mojego dziecka jest "miau" w różnych wersjach: aum, maum, mniau. Jego zachwyt przyrodą i pojawiającymi się nagle obiektami typu kot, pies, bażant, sarna, samolot, utwierdza mnie w przekonaniu, że to jest to.

Tyle do pokazania, tyle do przeżycia. Tyle zachwytu przed nim. Nie zapomnę nigdy swojej pierwszej świadomej wyprawy w góry i dreszczu ekscytacji, gdy na horyzoncie ukazały się zarysy szczytów. Nie mogę się doczekać, kiedy mój mały człowiek poczuje coś podobnego. Wtedy kochanie jakoś się urzeczywistnia.

Łatwiej się zachwycać dzieckiem, które daje żyć. Kolejny skok rozwojowy za nami, chwila ciszy przed następną burzą. I w tej chwili wytchnienia zauważam jego niebieskie oczy, tak błękitne jak woda w Zatoce Wraku, tak przeźroczyste jak szkło. Możecie sobie myśleć, co tam chcecie. Lelon ma najpiękniejsze gały na świecie. Znałam jeszcze kogoś o odrobinę piękniejszych, jeszcze bardziej przeźroczystych i miętowych, ale nie wypada mi o tym mówić, dlatego uznajmy, że takiej osoby nie ma;)

Leonardziu jest spełnieniem marzeń. Istotą do kochania o niebieskim spojrzeniu. Właśnie takim.


A portrait of my son, once a week, every week in 2015.
Leonard: walking. 

Cieszę się tym czasem jak nie wiem. Za dwa tygodnie nasze życie zmieni się diametralnie i na zawsze. Tymczasem Leonardziu codziennie opanowuje nową fascynującą umiejętność i jest przy tym słodki jak cukierek. Mój cukierek:D

Pozdrawiam wytrwałych, którym się chciało czytać te wzniosłe bzdety. Czasem mnie najdzie, to się nie mogę odkleić od klawiatury. 

Udanego weekendu pełnego miłości, przecież o to chodzi:) 
A.

5 komentarzy:

  1. Pięknie napisane i prawdziwe ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. my mamy właśnie burzę ale i tak kocham najmocniej na świecie :-)))
    pięknie to napisałaś
    3mam kciuki za zmiany by były dla Was na korzyć :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) Burze o wiele łatwiej się przechodzi, gdy ma się pewność, że po nich wyjdzie słońce. Ja tę pewność mam dopiero od 2 burz, a było ich sporo;) Ach walentynki tak przyjemnie nastrajają:D Ja trzyma kciuki, żeby Wasza zawierucha szybko ucichła:)

      Usuń
  3. Kochana, to żadne bzdety! Pięknie to napisałaś, wracaj do tego tekstu w chwilach słabości :-) A tymczasem łap jeszcze chwile, trzymam kciuki za rewolucje i mówię Ci (bo wiem z doświadczenia, taka mądra jestem ;-), że będzie dobrze! :-) Ściskam ciepło!

    OdpowiedzUsuń