I jest.
Bezczelnie udam, że wcale się nie spóźniłam z projektem. Właściwie to do dziś byłam przekonana, że portretu 4/52 nie będzie. Bo tego tygodnia nie chcę po prostu pamiętać. Wyssał ze mnie wszystkie siły i radość życia.
Na szczęście zamknęłam już drzwi i znów jestem sobą. I mam dla Was zdjęcie Leonardzia z zeszłej niedzieli. Tym razem to moja mama zrobiła nam pączkową fiestę (to się nazywa dieta!), a mały konsument nie wzbraniał się już przed miłością do tego produktu:D Musieliśmy szybko zjeść, żeby go nie kusiły;) Jego preferencje wskazują na bliski związek genetyczny z linią podkarpacką - interesują go tylko i wyłącznie pączki z różą:)
Oto on, pochłaniacz:D
A portrait of my son, once a week, every week in 2015.
Leonard: eating the best doughnuts in the world made by his granny:)
Plan na najbliższy weekend to odzyskać równowagę. O niczym innym nie marzę. No dobra. Pragnę jeszcze rozprostować zmarszczki i dotlenić mięśnie. Cudownie:)
Energii kosmicznej Wam życzę, przyda się:)
A.
Dziękuję za nutę podkarpacką, to zawsze jest mi bliskie, a Leonardziu zajadający pączki u babci to cudowny obraz. Będziemy nadal pielęgnować tradycje i sekrety pączkowania.
OdpowiedzUsuń