czwartek, 29 stycznia 2015

Lubię zamknąć za sobą drzwi i 4/52.

Właśnie to zrobiłam. Zamknęłam najpierw drzwi do szafy, a za nimi zestaw podręczników. Następnie zamknęłam drzwi do sali. Potem drzwi do pokoju. Potem kolejne. Potem zamknęłam drzwi samochodu. To już. Już jestem sobą, ściągam maski, nakładane przez cały trudny tydzień. Odklejam uśmiech, łagodzę pionową zmarszczkę na czole, zdradzającą skupienie. Oddycham i rozciągam mięśnie szyi. Dzisiejszy wieczór będzie mój.
I jest.
Bezczelnie udam, że wcale się nie spóźniłam z projektem. Właściwie to do dziś byłam przekonana, że portretu 4/52 nie będzie. Bo tego tygodnia nie chcę po prostu pamiętać. Wyssał ze mnie wszystkie siły i radość życia.
Na szczęście zamknęłam już drzwi i znów jestem sobą. I mam dla Was zdjęcie Leonardzia z zeszłej niedzieli. Tym razem to moja mama zrobiła nam pączkową fiestę (to się nazywa dieta!), a mały konsument nie wzbraniał się już przed miłością do tego produktu:D Musieliśmy szybko zjeść, żeby go nie kusiły;) Jego preferencje wskazują na bliski związek genetyczny z linią podkarpacką - interesują go tylko i wyłącznie pączki z różą:)

Oto on, pochłaniacz:D


A portrait of my son, once a week, every week in 2015.
Leonard: eating the best doughnuts in the world made by his granny:)

Plan na najbliższy weekend to odzyskać równowagę. O niczym innym nie marzę. No dobra. Pragnę jeszcze rozprostować zmarszczki i dotlenić mięśnie. Cudownie:)

Energii kosmicznej Wam życzę, przyda się:)
A.


1 komentarz:

  1. Dziękuję za nutę podkarpacką, to zawsze jest mi bliskie, a Leonardziu zajadający pączki u babci to cudowny obraz. Będziemy nadal pielęgnować tradycje i sekrety pączkowania.

    OdpowiedzUsuń